niedziela, 21 grudnia 2014

Praca konkursowa 1 :)

Opublikowałam już tego OS'a, ale robię to drugi raz bo coś się poprzestawiało :)


                                      "To nasza tylko, nie gwiazd naszych wina"~William Szekspir

-Leon, zrozum. Musimy to zakończyć- powtórzyłam przez łzy
-Ale co tu rozumieć?- zapytał
-Ja jestem chora, niedługo mnie tu nie będzie- powiedziałam zalana łzami
-Violetta, wiem co to znaczy mieć raka!- podniósł głos
-Co chcesz przez to powiedzieć?- wytarłam łzy
-Dowiesz się w swoim czasie- wycedził przez zęby i wyszedł trzaskając drzwiami
Dławiąc się łzami usiadłam na łóżku.
-Kocham cię- wyszeptałam



Wzięłam do ręki zdjęcie w różowej ramce. Przyjrzałam się dokładnie dwóm twarzom. On i ja. Ja i on. Niegdyś szczęśliwi. K I E D Y Ś. To już nie wróci. Ja odejdę. Choruje na raka od trzynastego roku życia. Według lekarzy „specjalistów” zostało mi nie wiele czasu. Ja przygotowuję się się do tego od pięciu lat i jestem gotowa by umrzeć. To znaczy byłam. Dopóki nie poznałam wspaniałych przyjaciół no i Leona. Teraz nie mogę znieść myśli, że w każdej chwili mogę od nich odejść. Do tej pory wie o tym tylko Leon. On  n i e  rozumie- wmawiałam sobie. Dlatego byłam zdziwiona jego zachowaniem. Wiem co to znaczy mieć raka. Skąd on może to wiedzieć? No tak, przecież jego dziadek zmarł na raka. Zaraz, zaraz. Przecież kostniakomięsak dziedziczy co drugie pokolenie. Nie, to nie może być prawda. Pewnie pomyliło mi się z rakiem płuc.



Znałam kiedyś osobę, która zachorowała na raka siatkówki oka. Najpierw straciła wzrok, a później umarła. Tą osobą była  m o j a  m a m a. niestety, ja odziedziczyłam raka po babci. Rak kości. Jest ze mną coraz gorzej. Ja znikam. Jak śnieg przy wysokiej temperaturze. Wkrótce zniknę.



Rano obudziłam się z bolącymi plecami. Przestraszyłam się, że to nadchodzi mój czas, lecz w porę zorientowałam się, że zasnęłam na podłodze. Odetchnęłam z ulgą. Cała obolała podniosłam się i położyłam na łóżku. Podniosłam z podłogi zdjęcie i telefon. Wybrałam  j e g o  numer. Odrzucił połączenie po dwóch sygnałach. Posmutniałam i wstałam. Przebrałam się w świeże ubrania i z bolącym kręgosłupem zeszłam na dół. Tam zobaczyłam Lu i Fede. Zdziwiłam się. Mieli smutne miny.

-Co się stało?- zapytałam stając na panelach
-Tak- wypalił Fede, a Ludmiła walnęła go łokciem w brzuch- Tto znaczy nie. Przyszliśmy po ciebie. Zaraz się spóźnimy do szkoły!
-A, tak! Wezmę tylko wezmę kanapki i idziemy.
Zgodnie z tym co powiedziałam wzięłam kanapki i ruszyliśmy w stronę szkoły. Weszliśmy do klasy równo z dzwonkiem.
Zawsze siedziałam z Leonem, ale dzisiaj nie zauważyłam go w klasie, więc dosiadłam się do Naty. W czasie trwania lekcji napisałam do Leona:

Czemu nie ma cię w szkole? Martwię się, Viola”

Odpowiedzi nie dostałam przez następne czterdzieści pięć minut. Dopiero, gdy zadzwonił dzwonek na przerwę mój były chłopak postanowił mi odpisać:



Nagle się o mnie martwisz? Nie potrzebuję litości!”

I tyle. Żadnych wyjaśnień. Nic. Tylko pretensje. W sumie nie dziwię mu się, Zerwałam z nim nie myśląc o niczym. Ale ja musiałam! Przeze mnie tylko będzie cierpieć.

Podeszłam do chłopaków którzy siedzieli na ławce ze spuszczonymi głowami. Usiadłam obok.
-Cześć chłopaki. Nie wiecie gdzie jest Leon?- zapytałam
-Nie- warknął Maxi patrząc na mnie smutnymi oczami
-Spokojnie, tylko pytam- wstałam- Nie chcecie powiedzieć, to nie!
Podeszłam do dziewczyn
-Nie wiecie, gdzie jest Leon?- zapytałam
-Wiemy- odpowiedziały chórem
-Gdzie?!
-Nie możemy powiedzieć- odparła Naty
-M u s i c i e mi powiedzieć. Ja muszę wiedzieć co się z nim dzieje! Ja go kocham- powiedziałam ze łzami w oczach
-Zadzwoń do niego, jak będzie chciał to ci powie- odparła Naty jakby od niechcenia
-Dzwoniłam, nie odbiera..- wychlipałam
-To znaczy, ze on nie chce z tobą rozmawiać- odrzekła Lu, jakby to była najbardziej rzeczywista rzecz na świecie.
-Tyle to chyba wiem- powiedziałam z ironią
-Nie wątpię- odparła Torres poprawiając włosy



~TRZY DNI PÓŹNIEJ~



Minęły już trzy dni, a po nim ani śladu. Całymi dniami do niego wydzwaniam. W końcu zmienił numer. Próbowałam wyciągnął jego numer od chłopaków, lecz na marne. Nawet oni go nie mają.
Leże sobie właśnie na łóżku, gdy nagle do mojego pokoju wpadł tata. Trzymał w ręku kopertę.
-Do ciebie- wręcza mi kopertę i wychodzi
Gdy zauważam od kogo jest ten list moje serce przybiera szybszy rytm bicia.

Droga Violetto!

Chciała bym uświadomić Cię o jednej ważnej sprawie. Doskonale rozeznałam się z twoją chorobą. Musiałam. Leon kazał mi się tobą opiekować, bo on już nie może. To znaczy teraz nie ma siły a niedługo nie będzie mógł. Wiem, że pewnie dziwi Cię to co pisze, ale taka jest prawda. Życie jest zaskakujące. Musisz coś wiedzieć. Leon ma kostniakomięsaka. Zaatakował go gdy miał trzynaście lat. Stracił nogę, aż do kolana. Do tej pory nie wie o tym nikt poza naszą rodziną i  t o b ą. Do tej pory mój syn nie chciał nikomu mówić. Lecz teraz jest coraz gorzej. Nie zostało mu wiele czasu. Dlatego chciałabym cię o coś prosić. Wiem, że to prawie niemożliwe, ale chciałabym abyś byłą przy nim. On umiera! Leon strasznie za tobą tęskni i chce się z tobą jak najszybciej zobaczyć. Ja również chciałabym abyś przy nim była. Opłacimy twój lot i wszystko inne co potrzebne do życia w Barcelonie. Nasz adres jest podany na kopercie. Czekamy na Ciebie. Wierzę, że mnie nie zawiedziesz.

Z poważaniem, Issabella Verdas”




Odłożyłam kartkę. On umiera. PO moim policzku spłynęła łza. Nie wierze. Nic mi nie powiedział. Nikomu nic nie powiedział. Domyśliłam się, że powiedział naszej paczce jedynie że wyjeżdża i już więcej nie wróci. Dlatego byli dla mnie tacy niemili. Dowiedzieli się, że zerwałam z nim przez raka.
Wzięłam list do ręki i jak najszybciej zbiegłam na dół i wpadłam do gabinetu mojego taty. Był tam on i Angie, moja macocha.
-Co się stało?- zapytała Angie widząc to, że płacz.
-Tak- wydukałam i podałam jej list od mamy mojego ukochanego
Angie dokładnie go przeczytała po czym podała go tacie.
-Ja muszę tam lecieć- powiedziałam, gdy mój ojciec zakończył czytanie listu
-Violu, w twoim stanie nie….-zaczęła Angie, lecz jej przerwałam
-Ja muszę, wy nic nie rozumiecie!- prawie, że krzyknęłam
-Musimy przedyskutować to z twoim lekarzem prowadzącym- powiedział mój tata
-Jak najszybciej- rzuciłam i wybiegłam

~RANO~

Wstałam, i ubrałam się. W okropnym nastroju zeszłam na śniadanie. Przy stole siedzieli już wszyscy domownicy.
-Violu, wczoraj kilka godzin rozmawialiśmy z twoim lekarze, doktor Isabelą i po długiej dyskusji zdecydowaliśmy, że polecisz do Barcelony- powiedział gdy usiadłam do stołu
-Dziękuję, dziękuję, dziękuję!- przytuliłam go
-Ale jest jeden warunek- powiedział
-Jaki?- zapytałam znudzona
-Angie poleci z tobą- odpowiedział, a ja przytuliłam także Angie
-A kiedy lecimy?- zapytałam smarując kromkę chleba dżemem
-Już dziś, o godzinie 15:00 mamy samolot- wyjaśniła Castillo
-A przedmioty szkolne nadrobisz po powrocie. Angie ci w tym pomoże- oznajmił tata a ja ugryzłam chleb z dżemem


~BARCELONA~

Przed chwilą wylądowałyśmy. Już nie mogę się doczekać kiedy zobaczę Leona. Właśnie kierujemy się
taksówką pod adres wskazany przez panią Verdas. Gdy żółty samochód zatrzymał się przed domem jak najszybciej podbiegłam do drzwi wejściowych i zapukałam. W tym czasie Angie płaciła taksówkarzowi i zabierała nasze bagaże.
Otworzył mi tata Leona.
-Dzień dobry Violetto- powiedział
-Dzień dobry- odpowiedziałam głosem bez emocji
Podszedł do Angie i pomógł jej z naszą jedyną, wspólną walizką.
-Jeśli pozwolicie zabiorę was teraz do szpitala. Violu, Leon bardzo chce się z tobą zobaczyć- powiedział pan Verdas
-Tak od razu?- zdziwiła się Angie
-A jest jakaś przeszkoda?
-Nie ma- odpowiedziałam od razu- Możemy jechać
Całą trójką wsiedliśmy do samochodu i udaliśmy się do szpitala. Gdy dotarliśmy na miejsce udaliśmy się na odpowiedni oddział. W białym korytarzu na białym krzesełku siedziała pani Verdas. Od razu zapytałam, czy mogę iść go odwiedzić.
-Oczywiście. Dziękuję, że przyjechałaś- odpowiedziała matka Leona i pogrążyła się w rozmowie z moją przyszywaną mamą
Weszłam do białej Sali. Usiadłam na białym krzesełku przy białym łóżku.
-Cześć- powiedziałam cicho
-Przyleciałaś- powiedział cicho
-Nie mogła bym być gdzie indziej ze świadomością, że mnie potrzebujesz- odpowiedziałam- Dlaczego mi nie powiedziałeś?
-Nie chciałem, abyś się martwiła- odrzekł- Ale teraz ważne że tu jesteś.
-Kocham cię- wyszeptałam łapiąc go za rękę
-Kocham cię- odpowiedział prawie niesłyszalnie

Niestety, jego życie skończyło się szybciej niż moje. O wiele zbyt szybko. W mojej głowie powstawały pretensje do całego świata. Dlaczego akurat on? Dlaczego nie ja? Zycie nie jest sprawiedliwe. Na jego pogrzebie pojawili się wszyscy jego przyjaciele. Ja niestety mogłam być na nim obecna tylko duchem. Mój stan na to nie pozwalał. Jednak przyczyną tego nie był nawrót choroby, tyko samopoczucie. 




-Okay?

-Okay.

~~*~~
Opublikowany po raz kolejny bo coś się poprzestawiało :(
Autorką jest Obliviate ;3
Bardzo mi się podobało :D 

6 komentarzy:

  1. Już czytałam ;3
    Więc teraz napisze tylko, że cudny Shot ^^
    Bardzo mi się podoba <3
    Katarina xoxo

    OdpowiedzUsuń
  2. Na podstawie Gwiazd naszych wina, nieprawdaz?

    OdpowiedzUsuń
  3. http://leonetta-opowiadania-leonetta.blogspot.com/ zapraszam do mnie :D

    OdpowiedzUsuń
  4. sssssssssssssssssuper OS

    OdpowiedzUsuń